Sala balowa [ŚLUB]
AutorWiadomość
Sala bankietowa
W sali tej znajduje się pokaźnych rozmiarów parkiet, do złudzenia przypominający taflę lodu. Na pomieszczenie nałożono specjalne zaklęcie, które powoduje automatycznie dostosowanie jej rozmiarów do ilości przebywających w niej osób. Sufit zaś przypomina rozgwieżdżone niebo, iskrzące się tysiącami mniejszych punkcików. Podobnie jak w reszcie pałacu, panuje tu plusowa temperatura. Dla zmęczonych tańcem, pod ścianami zostały przygotowane specjalne stoły, umożliwiające złapanie oddechu lub na krótką wymianę zdań.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
byliśmy tu
Światło w barwie lodowego błękitu migotało, zatrzymując się na twarzach zebranych, mieniąc się na włosach i nadając spojrzeniom nienaturalnie magicznego odcienia. I chociaż skupienie Inary bezsprzecznie plasowało się na przyjaciółce, przy której stała, gdy ta wypowiadała swoje wieczyste tak - nie mogła uniknąć (nie?)świadomych zerknięć, które wędrowały do stojącego niedaleko mężczyzny. Przyrzeczony. I tym ciężej było jej pozbyć się wizji zupełnie innych sylwetek stojących na miejscu Lilith i Perseusa.
Nieustający od dłuższego czasu rumieniec, tak uroczo - według niektórych - zdobiący jej lica nie odpuszczał, tym mocniej w zderzeniu z jej własnymi myślami. nie mówiąc o momentach, w których zielonookie tęczówki skrzyżowały się z jej własnymi, gdy ceremonia dobiegła końca, pozostawiając gościom swobodę ....oferowanej rozrywki. I towarzystwa. Inara nie musiała się zastanawiać, komu poświęcić swój czas. Przecież obiecała. Chociaż, nawet bez zapewnień doskonale wiedziała, że niewidzialna (wciąż nienazywana głośno i uparcie omijająca werbalny wydźwięk) siła pociągała ją mocniej, niż wszelkie obietnice zebrane razem.
Panujący wokół niej szum nadawał rytm rozmowom, śmiechom i melodii, która dźwięcznie rozbrzmiewała na sali i otulała zebranych, niby taneczna woalka, której coraz więcej par się poddawało. Czarnowłosa przelotnie uśmiechała się do mijających ja przyjaciół, ale prowadzona przez dłoń Percivala, nie zatrzymywała się nigdzie, dopóki głosy wokół nie ucichły mocniej, pozostawiając ich własnej rozmowie. Przez chwilę miała zamiar nawet złapać go za rękaw, jak robiła to kiedyś, wiele lat temu, umykając przed powinnościami przyjęciowej etykiety. Uśmiechnęła się rozbawiona, zatrzymując wzrok na jasnej, męskiej koszuli. I z tym wyrazem, z utkwionymi w Łowcy źrenicami, odpowiadała na retoryczne pytanie. Nie znała przecież innej, ponad zgodę odpowiedzi.
- W końcu poprosiłeś - czerwień warg rozciągnęła się mocniej, obdarowując Percivala wdzięcznym, acz wykraczającym poza arystokratyczną etykietę wyrazem. W ciemnych oczach tańczyła rozbawiona iskra, przeskakując po mrugających rzęsach, niby zwinna tancerka.
Widowiskowa sala bankietowa, wciąż nie była zapełniona. A Inara, z palcami zaciśniętymi na dłoni narzeczonego musiała chociaż raz spojrzeć w górę, urzeczona wizją nocnego nieba i niemal czuła na sobie dotyk wiatru, który delikatnie targał nią podczas sierpniowego wieczoru. tego samego, gdy obok niej, na kamienistym brzegu, trzymała w palcach rękę tego samego mężczyzny co dziś.
Coś lekko łaskotało ją w sercu, dotykając innej, bardziej zakłopotanej emocji, gdy stanęła już naprzeciw Percivala, czekając na jeden, konkretny gest objęcia. Nie do końca pojmowała, dlaczego sytuacja wydawała się dla niej bliska, łamiąc barierę, której nie spodziewała się w sobie znaleźć. Nott wielokrotnie już ją obejmował, czy to w powitaniu, czy przyjacielskim uścisku, ale w tańcu - było coś więcej. O wiele bardziej intymnego, zalewającego jej ciało ciepłem i chwilową, (niepodobna do niej) niepewnością.
- Poprowadzisz mnie?
Światło w barwie lodowego błękitu migotało, zatrzymując się na twarzach zebranych, mieniąc się na włosach i nadając spojrzeniom nienaturalnie magicznego odcienia. I chociaż skupienie Inary bezsprzecznie plasowało się na przyjaciółce, przy której stała, gdy ta wypowiadała swoje wieczyste tak - nie mogła uniknąć (nie?)świadomych zerknięć, które wędrowały do stojącego niedaleko mężczyzny. Przyrzeczony. I tym ciężej było jej pozbyć się wizji zupełnie innych sylwetek stojących na miejscu Lilith i Perseusa.
Nieustający od dłuższego czasu rumieniec, tak uroczo - według niektórych - zdobiący jej lica nie odpuszczał, tym mocniej w zderzeniu z jej własnymi myślami. nie mówiąc o momentach, w których zielonookie tęczówki skrzyżowały się z jej własnymi, gdy ceremonia dobiegła końca, pozostawiając gościom swobodę ....oferowanej rozrywki. I towarzystwa. Inara nie musiała się zastanawiać, komu poświęcić swój czas. Przecież obiecała. Chociaż, nawet bez zapewnień doskonale wiedziała, że niewidzialna (wciąż nienazywana głośno i uparcie omijająca werbalny wydźwięk) siła pociągała ją mocniej, niż wszelkie obietnice zebrane razem.
Panujący wokół niej szum nadawał rytm rozmowom, śmiechom i melodii, która dźwięcznie rozbrzmiewała na sali i otulała zebranych, niby taneczna woalka, której coraz więcej par się poddawało. Czarnowłosa przelotnie uśmiechała się do mijających ja przyjaciół, ale prowadzona przez dłoń Percivala, nie zatrzymywała się nigdzie, dopóki głosy wokół nie ucichły mocniej, pozostawiając ich własnej rozmowie. Przez chwilę miała zamiar nawet złapać go za rękaw, jak robiła to kiedyś, wiele lat temu, umykając przed powinnościami przyjęciowej etykiety. Uśmiechnęła się rozbawiona, zatrzymując wzrok na jasnej, męskiej koszuli. I z tym wyrazem, z utkwionymi w Łowcy źrenicami, odpowiadała na retoryczne pytanie. Nie znała przecież innej, ponad zgodę odpowiedzi.
- W końcu poprosiłeś - czerwień warg rozciągnęła się mocniej, obdarowując Percivala wdzięcznym, acz wykraczającym poza arystokratyczną etykietę wyrazem. W ciemnych oczach tańczyła rozbawiona iskra, przeskakując po mrugających rzęsach, niby zwinna tancerka.
Widowiskowa sala bankietowa, wciąż nie była zapełniona. A Inara, z palcami zaciśniętymi na dłoni narzeczonego musiała chociaż raz spojrzeć w górę, urzeczona wizją nocnego nieba i niemal czuła na sobie dotyk wiatru, który delikatnie targał nią podczas sierpniowego wieczoru. tego samego, gdy obok niej, na kamienistym brzegu, trzymała w palcach rękę tego samego mężczyzny co dziś.
Coś lekko łaskotało ją w sercu, dotykając innej, bardziej zakłopotanej emocji, gdy stanęła już naprzeciw Percivala, czekając na jeden, konkretny gest objęcia. Nie do końca pojmowała, dlaczego sytuacja wydawała się dla niej bliska, łamiąc barierę, której nie spodziewała się w sobie znaleźć. Nott wielokrotnie już ją obejmował, czy to w powitaniu, czy przyjacielskim uścisku, ale w tańcu - było coś więcej. O wiele bardziej intymnego, zalewającego jej ciało ciepłem i chwilową, (niepodobna do niej) niepewnością.
- Poprowadzisz mnie?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Szybszym krokiem wymknęłam się z sali bankietowej i mijając na lodowych korytarzach paru gości, którym grzecznie skinęłam głową, wemknęłam się z powrotem do sali głównej. Mając nadzieję, że całkiem niepostrzeżenie przylgnęłam do swego świeżo upieczonego męża, by chwilę później zmierzać wraz z nim w stronę sali balowej.
- I jak się czujesz w nowej roli? - Szepnęłam mu czule do ucha (ledwo hamując się przed przygryzieniem go) nim postawiliśmy pierwsze kroki na parkiecie a nasze twarze zostały zwrócone ku sobie. Moja wyraźnie rozpromieniała, bo choć nie mogłam narzekać na brak humoru, jeszcze chwilę temu po mojej głowie znów krążyły trapiące mnie na co dzień myśli. Teraz jednak, mając go przed sobą, znów mogłam skupić się na wyjątkowości chwili i... stawianiu kroków - w końcu pierwszy taniec musiał wypaść perfekcyjnie a ja mimo, że byłoby to bardzo wygodne, nie mogłam wiecznie bujać w obłokach.
- I jak się czujesz w nowej roli? - Szepnęłam mu czule do ucha (ledwo hamując się przed przygryzieniem go) nim postawiliśmy pierwsze kroki na parkiecie a nasze twarze zostały zwrócone ku sobie. Moja wyraźnie rozpromieniała, bo choć nie mogłam narzekać na brak humoru, jeszcze chwilę temu po mojej głowie znów krążyły trapiące mnie na co dzień myśli. Teraz jednak, mając go przed sobą, znów mogłam skupić się na wyjątkowości chwili i... stawianiu kroków - w końcu pierwszy taniec musiał wypaść perfekcyjnie a ja mimo, że byłoby to bardzo wygodne, nie mogłam wiecznie bujać w obłokach.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uściski dłoni, przyjacielskie poklepywanie po plecach, wyuczone na pamięć formułki gratulacyjne i te inne życzenia, płynące prosto z serca - wszystko to otaczało ich nieprzerwanie, aż do momentu, w którym Lilith pogrążyła się w konwersacji ze swoim ojcem chrzestnym, pozostawiając Perseusa wystawionego na pastwę bliższych i dalszych krewnych, osaczających go niczym stado sępów. Nie pragnął całej tej uwagi, po zakończeniu oficjalnej części uroczystości nie zamierzał pozostawać w centrum wydarzeń, lecz chociaż jego rozpogodzony uśmiech bladł z każdą kolejną wymianą uprzejmości, wciąż trzymał się myśli, że to dobry dzień, ich dzień i nic tego nie zmąci. Dostrzegając we wnętrzu sali balowej jedyną osobę, która miała znaczenie, przeprosił grzecznie Adelaidę Nott, która wzdychając nad urokami młodzieńczej miłości i pięknem pierwszego tańca młodej pary, wspaniałomyślnie pozwoliła mu się oddalić. Ujął więc dłoń Lilith, by złożyć na niej wierzchu szarmancki pocałunek, a następnie może nieco mechanicznie przyjąć odpowiednią postawę i ramę do tańca, dając tym samym niezbity dowód na swoje pochodzenie i wychowanie graniczące z tresurą, miękki uśmiech łagodził jednak jego oblicze, gdy stalowoszarymi tęczówkami prześlizgiwał się po zarumienionej subtelnie twarzy swojej żony. To słowo wciąż było naznaczone znamionami odrealnienia w jego głowie.
- Jakby reżyser wprost nie mógł mi przydzielić żadnej lepszej - roli, partii, drugiej części duetu; opcji jest tak wiele, dośpiewaj sobie resztę sama, według własnych upodobań i interpretacji tego, co widzisz w człowieku przed sobą. Kąciki ust Avery'ego drgnęły ku górze, gdy dłonią ulokowaną na wysokości talii blondynki przyciągnął ją odrobinę bliżej, by płynnie wirować na parkiecie w rytm muzyki. - Jesteś gotowa na wyprowadzkę z rodzinnego domu? Rozłąkę z Ophelią? - zapytał po chwili, zniżając głos do szeptu. Złożyli już przysięgi, zobowiązali się do kroków, od których nie było odwrotu; chciał jednak wiedzieć, czy tęsknota za bliźniaczką i za miejscem, w którym spędziła tyle lat nie będzie w stanie zatruć goryczą ich wspólnego życia.
- Jakby reżyser wprost nie mógł mi przydzielić żadnej lepszej - roli, partii, drugiej części duetu; opcji jest tak wiele, dośpiewaj sobie resztę sama, według własnych upodobań i interpretacji tego, co widzisz w człowieku przed sobą. Kąciki ust Avery'ego drgnęły ku górze, gdy dłonią ulokowaną na wysokości talii blondynki przyciągnął ją odrobinę bliżej, by płynnie wirować na parkiecie w rytm muzyki. - Jesteś gotowa na wyprowadzkę z rodzinnego domu? Rozłąkę z Ophelią? - zapytał po chwili, zniżając głos do szeptu. Złożyli już przysięgi, zobowiązali się do kroków, od których nie było odwrotu; chciał jednak wiedzieć, czy tęsknota za bliźniaczką i za miejscem, w którym spędziła tyle lat nie będzie w stanie zatruć goryczą ich wspólnego życia.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Kąciki moich ust drgnęły, a policzki przyozdobił delikatny rumieniec. Reagowałam w podobny sposób za każdym razem, kiedy Perseus w subtelny (lub mniej) sposób podkreślał fakt, że należę do niego. Moje wcześniejsze obawy związane z wykonaniem tańca przed tak szerokim gronem widzów, zostały rozwiane tak szybko, jak tylko znalazłam się w ramionach ukochanego. Sunęliśmy po parkiecie w rytm muzyki, perfekcyjnie stawiając każdy kolejny krok - zupełnie tak, jakbyśmy układ ten ćwiczyli od lat. Swoje spojrzenie utkwiłam w jego szarych tęczówkach, które tego wieczoru (lub jedynie tak mi się wydawało) straciły swój chłód, na chwilę odsłaniając prawdziwe emocje targające moim ukochanym.
- Tak trudne pytania podczas tańca? - Spytałam przekornie, unosząc jedną z brwi ku górze. Pozwoliłam by okręcił mnie wokół własnej osi, samej przez tą chwilę trwającą zaledwie ułamki sekund, myśląc nad słowami Perseusa. - Nie wyobrażam sobie bym mogła pragnąć czegoś bardziej. - Odparłam półszeptem. Kochałam swoją rodzinę, jaka by nie była, bez względu na przeszłość i wszelkie nieporozumienia jakie między nami zaszły, z pewnością więc będzie mi jej brakować... jednak taka była naturalna kolej rzeczy. Nie byliśmy już nastolatkami, którzy ku własnemu zdziwieniu zostali postawieni przed faktem dokonanym. Jesteśmy dorośli, świadomie podjęliśmy tą decyzję.
- Ophelia sobie poradzi. - Dodałam jeszcze, nie brzmiąc jednak już tak pewnie jak wcześniej. Czy sama w ogóle wierzyłam w to co mówię? - A gdyby tylko potrzebowała mojej pomocy, z pewnością ją otrzyma. - Zawiesiłam na chwilę głos by ponownie się mu przyjrzeć. - Chyba nie zamierzasz mnie zamknąć na klucz w sypialni? - Spytałam a w moim głosie pobrzmiewała zaczepna nuta. Lubiłam z nim pogrywać, nawet na oczach gości weselnych - oni i tak wzdychali nad naszym tańcem.
- Tak trudne pytania podczas tańca? - Spytałam przekornie, unosząc jedną z brwi ku górze. Pozwoliłam by okręcił mnie wokół własnej osi, samej przez tą chwilę trwającą zaledwie ułamki sekund, myśląc nad słowami Perseusa. - Nie wyobrażam sobie bym mogła pragnąć czegoś bardziej. - Odparłam półszeptem. Kochałam swoją rodzinę, jaka by nie była, bez względu na przeszłość i wszelkie nieporozumienia jakie między nami zaszły, z pewnością więc będzie mi jej brakować... jednak taka była naturalna kolej rzeczy. Nie byliśmy już nastolatkami, którzy ku własnemu zdziwieniu zostali postawieni przed faktem dokonanym. Jesteśmy dorośli, świadomie podjęliśmy tą decyzję.
- Ophelia sobie poradzi. - Dodałam jeszcze, nie brzmiąc jednak już tak pewnie jak wcześniej. Czy sama w ogóle wierzyłam w to co mówię? - A gdyby tylko potrzebowała mojej pomocy, z pewnością ją otrzyma. - Zawiesiłam na chwilę głos by ponownie się mu przyjrzeć. - Chyba nie zamierzasz mnie zamknąć na klucz w sypialni? - Spytałam a w moim głosie pobrzmiewała zaczepna nuta. Lubiłam z nim pogrywać, nawet na oczach gości weselnych - oni i tak wzdychali nad naszym tańcem.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zwracał uwagi na spojrzenia śledzące ich ruchy, goście weselni byli tylko dodatkiem uświetniającym to wydarzenie (lub traumatyzującym, ale koniecznym do zniesienia ze względu na obyczaje), a nie czynnikiem determinującym to, jak miała wyglądać reszta wieczoru. Prowadził Lilith przez parkiet, co jakiś czas obracając ją dookoła własnej osi czy też wykonując przejście, raczył ją łagodnym uśmiechem i stwierdzał, że taniec ten, w części technicznej przynajmniej, praktycznie niczym nie różnił się od chociażby tańca na balu bożonarodzeniowym w czasach szkolnych. Banalne porównanie, ciepłe wspomnienie i śmieszna myśl, że nie potrzebował już zawieszonej gdzieś pod sufitem jemioły, by skraść jej pocałunek. Była jego i nikt nie mógł już tego kwestionować.
- Czysto retoryczne, mam nadzieję - odpowiedział lekkim tonem, chociaż słowa te nie były całkowicie żartem. Jego uśmiech odrobinę się poszerzył, gdy uzyskał odpowiedź, na jaką liczył najbardziej, utwierdzającą go w przekonaniu, że nic nie zakłóci ich domowego miru. Przynajmniej nie na samym początku ich drogi, gdy dopiero mieli przyzwyczaić się do swojej nowej posiadłości. Przynajmniej w tej kwestii obowiązywało ich równouprawnienie - oboje zmieniali swój adres, chociaż oczywiście Avery był pobieżnie zaznajomiony z rezydencjami rozsianymi po całym Shropshire. - Twoja rodzina jest teraz i moją rodziną - a zatem zawsze znajdzie się dla nich miejsce pod naszym dachem, zawsze otrzymają niezbędną pomoc, nie tylko od ciebie, ale i ode mnie, zawsze już będą mogli na nas liczyć w myśl zasady, że rodzina, nawet ta niezwiązana krwią w oczywisty sposób, stanowi wartość nadrzędną nad wszystkimi innymi. Ophelia wiedziała o tym na pewno. - Kto wie, kto wie… - błysnął zębami w uśmiechu, kątem oka ledwie zauważając, że goście dołączyli do nich, znajdujących się w centralnej części sali balowej. Nie spostrzegł, kiedy ostatnie takty ich tańca ucichły, a uroczysty bal zaczął trwać w najlepsze, zapraszając wszystkich do wspólnej zabawy, zmywającej echa nie tak dawnych tragedii. To był dobry dzień.
- Czysto retoryczne, mam nadzieję - odpowiedział lekkim tonem, chociaż słowa te nie były całkowicie żartem. Jego uśmiech odrobinę się poszerzył, gdy uzyskał odpowiedź, na jaką liczył najbardziej, utwierdzającą go w przekonaniu, że nic nie zakłóci ich domowego miru. Przynajmniej nie na samym początku ich drogi, gdy dopiero mieli przyzwyczaić się do swojej nowej posiadłości. Przynajmniej w tej kwestii obowiązywało ich równouprawnienie - oboje zmieniali swój adres, chociaż oczywiście Avery był pobieżnie zaznajomiony z rezydencjami rozsianymi po całym Shropshire. - Twoja rodzina jest teraz i moją rodziną - a zatem zawsze znajdzie się dla nich miejsce pod naszym dachem, zawsze otrzymają niezbędną pomoc, nie tylko od ciebie, ale i ode mnie, zawsze już będą mogli na nas liczyć w myśl zasady, że rodzina, nawet ta niezwiązana krwią w oczywisty sposób, stanowi wartość nadrzędną nad wszystkimi innymi. Ophelia wiedziała o tym na pewno. - Kto wie, kto wie… - błysnął zębami w uśmiechu, kątem oka ledwie zauważając, że goście dołączyli do nich, znajdujących się w centralnej części sali balowej. Nie spostrzegł, kiedy ostatnie takty ich tańca ucichły, a uroczysty bal zaczął trwać w najlepsze, zapraszając wszystkich do wspólnej zabawy, zmywającej echa nie tak dawnych tragedii. To był dobry dzień.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Podobnie jak Perseus, nawet nie zauważyłam kiedy dołączyła do nas pozostała część zebranej na uroczystości socjety. Wszyscy w odpowiednich pozycjach, niczym marionetki tańczyli w rytm niosącej się po ogromnym pomieszczeniu muzyki. Zaczarowane płatki śniegu leniwie opadały z sufitu, nie drażniąc jednak niczyjej skóry zimnem bowiem znikały bez najmniejszego śladu zaraz po zetknięciu z nią a ściany i posadzka skrzyła się niezliczonymi drobinkami. Całość prezentowała się wręcz bajkowo. Niczym scena wyjęta z jednej z książek dla dzieci czytanej przed snem lub nakręcanej pozytywki. Jeśli ktoś chciałby wiedzieć czym jest prawdziwa magia - zapraszam, stań/usiądź jak Ci wygodnie drogi obserwatorze i patrz.
Kąciki moich ust drgnęły, by parę sekund później powędrować ku górze, tworząc lekko przekorny uśmiech. Czy zdawał sobie sprawę jak cieszyły mnie słowa wypływające z jego ust? Wszak wiedziałam, że nie rzuca ich na wiatr a rodzina ma dla niego wartość świętą - tym bardziej więc ich znaczenie dla mnie było ogromne.
- Kto by pomyślał... - Zaczęłam cicho. - Greengrassowie i Avery rodziną. Dwa niegdyś zwaśnione rody, połączone dzięki krnąbrnej miłości najmłodszych... - Umilkłam na chwilę by spojrzeniem przesunąć badawczo po jego twarzy. - A pomyśleć, że żadne z nas nie wierzy w bajki... - Szepnęłam mu do ucha, kiedy to w następnym naszym kroku nadarzyła się do tego okazja. Usta wygięły się łobuzerskim uśmiechu a iskry tańczące w moich ciemnych tęczówkach, zapłonęły nieco jaśniej. Bo czy można było to przyrównać do czegoś innego, jak nie do baśni? Czy nie o tym marzą małe dziewczynki, kiedy matka bądź też guwernantka kończą cowieczorną opowieść o księżniczce uratowanej przez księcia, którzy później żyją długo i szczęśliwie? Ile to razy przez ich myśli przebiega myśl, że może to one będą miały szansę doświadczyć czegoś podobnego. Nawet kiedy stają się starsze, pozornie - no właśnie, jedynie pozornie - dorośleją, nadal wierzą, nadal marzą... Kolejny obrót i na powrót wpadłam w jego ramiona, nadal uśmiechając wyzywająco.
- Właściwie jeśli mogę być szczera... - Przygryzłam dolną wargę. Moje spojrzenie nieco nerwowo skakało po jego twarzy. Czy już zaczynałam go prowokować do gestów i ruchów nieodpowiednich w towarzystwie, bo przeznaczonych do użytku jedynie na osobności? - ...nie miałabym nic przeciwko, gdybyś mnie w tej sypialni zamknął. - Dodaję nieco ciszej.
Nie każdy bowiem wie, że pewne zakończenia bajek nie są tak kolorowe, jak można by przypuszczać.
Kąciki moich ust drgnęły, by parę sekund później powędrować ku górze, tworząc lekko przekorny uśmiech. Czy zdawał sobie sprawę jak cieszyły mnie słowa wypływające z jego ust? Wszak wiedziałam, że nie rzuca ich na wiatr a rodzina ma dla niego wartość świętą - tym bardziej więc ich znaczenie dla mnie było ogromne.
- Kto by pomyślał... - Zaczęłam cicho. - Greengrassowie i Avery rodziną. Dwa niegdyś zwaśnione rody, połączone dzięki krnąbrnej miłości najmłodszych... - Umilkłam na chwilę by spojrzeniem przesunąć badawczo po jego twarzy. - A pomyśleć, że żadne z nas nie wierzy w bajki... - Szepnęłam mu do ucha, kiedy to w następnym naszym kroku nadarzyła się do tego okazja. Usta wygięły się łobuzerskim uśmiechu a iskry tańczące w moich ciemnych tęczówkach, zapłonęły nieco jaśniej. Bo czy można było to przyrównać do czegoś innego, jak nie do baśni? Czy nie o tym marzą małe dziewczynki, kiedy matka bądź też guwernantka kończą cowieczorną opowieść o księżniczce uratowanej przez księcia, którzy później żyją długo i szczęśliwie? Ile to razy przez ich myśli przebiega myśl, że może to one będą miały szansę doświadczyć czegoś podobnego. Nawet kiedy stają się starsze, pozornie - no właśnie, jedynie pozornie - dorośleją, nadal wierzą, nadal marzą... Kolejny obrót i na powrót wpadłam w jego ramiona, nadal uśmiechając wyzywająco.
- Właściwie jeśli mogę być szczera... - Przygryzłam dolną wargę. Moje spojrzenie nieco nerwowo skakało po jego twarzy. Czy już zaczynałam go prowokować do gestów i ruchów nieodpowiednich w towarzystwie, bo przeznaczonych do użytku jedynie na osobności? - ...nie miałabym nic przeciwko, gdybyś mnie w tej sypialni zamknął. - Dodaję nieco ciszej.
Nie każdy bowiem wie, że pewne zakończenia bajek nie są tak kolorowe, jak można by przypuszczać.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zwracajcie na nas uwagi. /).(\
Coś dziwnego działo się wewnątrz jego umysłu, gdy tak przemykał spojrzeniem po kryształowych sufitach, lodowej posadzce, mieniących się ścianach i dekoracjach, które aż promieniowały oczywistą dbałością o każdy detal. W normalnych okolicznościach, skwitowałby to wszystko nonszalanckim przewróceniem oczami; odwieczna rywalizacja o to, kto wystawi najlepsze, najciekawsze i najbardziej ekstrawaganckie przyjęcie, dla czarodziejskich rodów stanowiąca porządek dzienny, zawsze powodowała u niego swoiste rozbawienie, pomieszane z zakropioną drwiną pobłażliwością. Oczywiście oficjalnie wszystko to popierał – był Nottem, sprawne poruszanie się w trakcie towarzyskich spotkań i emanowanie wyższością wpisano na listę jego obowiązków zanim jeszcze był na tyle dorosły, żeby zrozumieć, co to oznaczało – ale w rzeczywistości widok wystawnych przyjęć budził w nim naturalną potrzebę odwrócenia się na pięcie i chęć natychmiastowej ewakuacji.
Dzisiaj było inaczej; dzisiaj spoglądał na wypełnione magiczną aurą pomieszczenia niemal z uśmiechem, błąkającym się na jego ustach odkąd pojawił się w Derbyshire. Mozaika znajomych i nieznajomych twarzy wyjątkowo nie wywoływała wrażenia nagłego niedoboru powietrza i jeżeli miał być szczery sam ze sobą – czuł się wręcz swobodnie i dobrze, przechodząc z Inarą u boku do sali balowej. Początkowo był tą niespodziewaną zmianą co najmniej skonfundowany – pomijając okoliczności, los raczej nie był dla niego ostatnio łaskawy i dawał mu niewiele powodów do radości – ale w którymś momencie między jednym, a drugim spojrzeniem w kierunku łagodnego profilu narzeczonej, dotarła do niego oczywista prawda.
Nie czuł potrzeby wymknięcia się z wesela, bo po raz pierwszy od bardzo dawna był dokładnie tam, gdzie być powinien.
Pociągnął ją lekko w stronę parkietu, zatrzymując się mniej więcej pośrodku, choć z daleka od pierwszych – i póki co nielicznych – wirujących par. Nie rozpoznawał wygrywanego na delikatnych instrumentach utworu, ale dźwięki układały się w niespieszny i skomplikowany rytm, za którym nietrudno było nadążyć. Zwrócił się do niej twarzą, kradnąc dla siebie chwilę, którą wykorzystał na ponownie zawieszenie wzroku na wysokości ciemnych oczu, jakby próbując odczytać z nich odrobinę więcej. Uśmiechnął się (kiedy po raz ostatni zdarzyło mu się uśmiechać tak często?), jedną dłonią dotykając lekko pleców Inary, podczas gdy druga odnalazła jej rękę, ujmując drobne palce we własne. – Taki mam zamiar – odpowiedział cicho, tak, by tylko ona go usłyszała. Najprawdopodobniej nie musiał się tym przejmować – wyglądało na to, że nikt inny nie zwracał na nich uwagi.
Niespiesznie zaczął poruszać się do wygrywanej muzyki, bez problemu odnajdując odpowiedni rytm. W jego umyśle panował dziwny spokój i mimo, że znajdowali się pośród co najmniej dwóch tuzinów innych osób, ogarnęło go uczucie przyjemnego odizolowania. Milczał przez dłuższą chwilę, bo cisza nie wydawała mu się ani ciężka, ani niepotrzebna. – Hm – mruknął, gdy nagła myśl mignęła mu gdzieś na krawędzi świadomości. – To chyba pierwszy raz, kiedy bawimy się razem na przyjęciu, faktycznie na nim będąc – zauważył przekornie, unosząc wyżej jedną brew. – Nie spodziewałem się, że tak spodoba mi się ta odmiana – dodał po chwili. Nie spodziewał się również wielu innych rzeczy – ale większości z nich albo jeszcze do siebie nie dopuszczał, albo nie czuł się wystarczająco pewnie, żeby podzielić się nimi na głos.
Coś dziwnego działo się wewnątrz jego umysłu, gdy tak przemykał spojrzeniem po kryształowych sufitach, lodowej posadzce, mieniących się ścianach i dekoracjach, które aż promieniowały oczywistą dbałością o każdy detal. W normalnych okolicznościach, skwitowałby to wszystko nonszalanckim przewróceniem oczami; odwieczna rywalizacja o to, kto wystawi najlepsze, najciekawsze i najbardziej ekstrawaganckie przyjęcie, dla czarodziejskich rodów stanowiąca porządek dzienny, zawsze powodowała u niego swoiste rozbawienie, pomieszane z zakropioną drwiną pobłażliwością. Oczywiście oficjalnie wszystko to popierał – był Nottem, sprawne poruszanie się w trakcie towarzyskich spotkań i emanowanie wyższością wpisano na listę jego obowiązków zanim jeszcze był na tyle dorosły, żeby zrozumieć, co to oznaczało – ale w rzeczywistości widok wystawnych przyjęć budził w nim naturalną potrzebę odwrócenia się na pięcie i chęć natychmiastowej ewakuacji.
Dzisiaj było inaczej; dzisiaj spoglądał na wypełnione magiczną aurą pomieszczenia niemal z uśmiechem, błąkającym się na jego ustach odkąd pojawił się w Derbyshire. Mozaika znajomych i nieznajomych twarzy wyjątkowo nie wywoływała wrażenia nagłego niedoboru powietrza i jeżeli miał być szczery sam ze sobą – czuł się wręcz swobodnie i dobrze, przechodząc z Inarą u boku do sali balowej. Początkowo był tą niespodziewaną zmianą co najmniej skonfundowany – pomijając okoliczności, los raczej nie był dla niego ostatnio łaskawy i dawał mu niewiele powodów do radości – ale w którymś momencie między jednym, a drugim spojrzeniem w kierunku łagodnego profilu narzeczonej, dotarła do niego oczywista prawda.
Nie czuł potrzeby wymknięcia się z wesela, bo po raz pierwszy od bardzo dawna był dokładnie tam, gdzie być powinien.
Pociągnął ją lekko w stronę parkietu, zatrzymując się mniej więcej pośrodku, choć z daleka od pierwszych – i póki co nielicznych – wirujących par. Nie rozpoznawał wygrywanego na delikatnych instrumentach utworu, ale dźwięki układały się w niespieszny i skomplikowany rytm, za którym nietrudno było nadążyć. Zwrócił się do niej twarzą, kradnąc dla siebie chwilę, którą wykorzystał na ponownie zawieszenie wzroku na wysokości ciemnych oczu, jakby próbując odczytać z nich odrobinę więcej. Uśmiechnął się (kiedy po raz ostatni zdarzyło mu się uśmiechać tak często?), jedną dłonią dotykając lekko pleców Inary, podczas gdy druga odnalazła jej rękę, ujmując drobne palce we własne. – Taki mam zamiar – odpowiedział cicho, tak, by tylko ona go usłyszała. Najprawdopodobniej nie musiał się tym przejmować – wyglądało na to, że nikt inny nie zwracał na nich uwagi.
Niespiesznie zaczął poruszać się do wygrywanej muzyki, bez problemu odnajdując odpowiedni rytm. W jego umyśle panował dziwny spokój i mimo, że znajdowali się pośród co najmniej dwóch tuzinów innych osób, ogarnęło go uczucie przyjemnego odizolowania. Milczał przez dłuższą chwilę, bo cisza nie wydawała mu się ani ciężka, ani niepotrzebna. – Hm – mruknął, gdy nagła myśl mignęła mu gdzieś na krawędzi świadomości. – To chyba pierwszy raz, kiedy bawimy się razem na przyjęciu, faktycznie na nim będąc – zauważył przekornie, unosząc wyżej jedną brew. – Nie spodziewałem się, że tak spodoba mi się ta odmiana – dodał po chwili. Nie spodziewał się również wielu innych rzeczy – ale większości z nich albo jeszcze do siebie nie dopuszczał, albo nie czuł się wystarczająco pewnie, żeby podzielić się nimi na głos.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Bajki miały niestety to do siebie, że nie oddawały rzeczywistości szczerze - były przekłamane i wynaturzone niczym odbicie w krzywym zwierciadle, mimo że na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się być na swoim miejscu, dopasowane dokładnie tak, jak powinno. Elementy baśniowe zakorzeniały się niepostrzeżenie w dobrze znanych i łatwych do zobrazowania realiach, delikatnie, acz systematycznie zamazując granice pomiędzy szarą codziennością a naiwną utopią, w którą zupełnie nieświadomie pragnęło się wierzyć. Taka już była natura ludzka, niewdzięczna, wiecznie goniąca do tego, co nieosiągalne i sycąca się pięknymi kłamstwami, które wygodnie mościły spowszedniałe okoliczności.
Uśmiechnął się po raz kolejny, niemo przytakując jej słowom i pokornie godząc się ze świadomością, że kolejnego dnia jego mięśnie twarzowe będą dziwnie stężałe od nienaturalnego dla nich wysiłku. Waśnie, zgoda, pradawne rody, zjednoczenie, rodzina, miłość - same wielkie hasła rozbłyskiwały w jego głowie, zupełnie jakby nie znał już określeń małych i byle jakich, zastępując każdy punkt jego wzmocnioną wersją, nawet jeśli sam tak naprawdę dopiero miał odkryć w pełni znaczenie każdego z nich. Na wszystko nadejdzie pora, teraz jednak czas wciąż był nieodpowiedni. Oby był jak najdłużej.
- Rzekłbym, że jest to jedna z tych rzeczy przeznaczona wyłącznie dla uszu twojego męża - zaśmiał się, ściszając nieco głos i w domyśle dodając, że w takim układzie dobrze trafiła. Dobrze dla siebie czy dla niego? Kwestia interpretacji. Palce zagłębiły się nieco w miękką koronkę we wcięciu w talii, gdy przyciągnął ją jeszcze odrobinę bliżej, tonąc bez końca w ciemnych tęczówkach, w których odbijały się chłodne światła dekorujące salę balową. Ile już utworów przetańczyli w swoich ramionach? Jak długo trwały już uroczystości weselne, nim razem z gośćmi wylegli na przestronny taras, by ściskając w palcach kieliszki szampana wpatrywać się w rozbłyskujące ponad ogrodami posiadłości w Derbyshire fajerwerki? - Już pora - szepnął do jej ucha, gdy bąbelki szlachetnego trunku przestały łaskotać ich podniebienia. Pora przenieść się do Shropshire, pora wymknąć się z celebracji, które równie dobrze mogły trwać do białego rana, pora rozpocząć nowy rozdział.
I żyli długo i szczęśliwie?
| zt Lilka i Pers
Uśmiechnął się po raz kolejny, niemo przytakując jej słowom i pokornie godząc się ze świadomością, że kolejnego dnia jego mięśnie twarzowe będą dziwnie stężałe od nienaturalnego dla nich wysiłku. Waśnie, zgoda, pradawne rody, zjednoczenie, rodzina, miłość - same wielkie hasła rozbłyskiwały w jego głowie, zupełnie jakby nie znał już określeń małych i byle jakich, zastępując każdy punkt jego wzmocnioną wersją, nawet jeśli sam tak naprawdę dopiero miał odkryć w pełni znaczenie każdego z nich. Na wszystko nadejdzie pora, teraz jednak czas wciąż był nieodpowiedni. Oby był jak najdłużej.
- Rzekłbym, że jest to jedna z tych rzeczy przeznaczona wyłącznie dla uszu twojego męża - zaśmiał się, ściszając nieco głos i w domyśle dodając, że w takim układzie dobrze trafiła. Dobrze dla siebie czy dla niego? Kwestia interpretacji. Palce zagłębiły się nieco w miękką koronkę we wcięciu w talii, gdy przyciągnął ją jeszcze odrobinę bliżej, tonąc bez końca w ciemnych tęczówkach, w których odbijały się chłodne światła dekorujące salę balową. Ile już utworów przetańczyli w swoich ramionach? Jak długo trwały już uroczystości weselne, nim razem z gośćmi wylegli na przestronny taras, by ściskając w palcach kieliszki szampana wpatrywać się w rozbłyskujące ponad ogrodami posiadłości w Derbyshire fajerwerki? - Już pora - szepnął do jej ucha, gdy bąbelki szlachetnego trunku przestały łaskotać ich podniebienia. Pora przenieść się do Shropshire, pora wymknąć się z celebracji, które równie dobrze mogły trwać do białego rana, pora rozpocząć nowy rozdział.
I żyli długo i szczęśliwie?
| zt Lilka i Pers
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Delikatny szum w uszach - wbrew przewidywaniom - nie zwiastował niepokoju. Zgrywał się bowiem z rytmicznym dźwiękiem wybijanym przez serce, nienaturalnie wręcz zogniskowanego (dźwięku) w uszach. A otaczająca Inarę chłodnych barw, przeplatających błękit i biel lodowej - jak się zdawało - tafli parkietu. Delikatny pogłos, który niósł się z każdym krokiem, tylko podkreślał niezwykłość położenia, w które los pchnął arystokratkę. Oczywiście - bywała na balach, wirowała na parkiecie pośród innych par, pozwalając uciszyć się obserwującym ją głosom. A potem - umknąć pod osłoną śmiechu i plotek szacownej sfery szlacheckiej. To nie tak, że odrywała się całkowicie od świata, w którym przecież się wychowała. Była naznaczona pierwiastkiem krwi błękitnej, niezależnie od tego - jak bardzo czasem chciała zaprzeczyć. Była szlachcianką, niezależnie od wszystkiego.
Jednak dzisiejszy wieczór różnił się od pozostałych, wypełnionych górnolotną etykietą i sztucznymi manierami. Zupełnie, jakby pozwolono jej zaczerpnąć powietrza, do tej pory znajdując się gdzieś pod powierzchnią i niewidzialnym, wodnym lustrem, odcinającym ją od rzeczywistości. I mogła z zaskoczeniem, cicho rysującym jej wargi w uśmiech - widziec coś więcej niż malowany do tej pory obraz przytłoczenia.
Patrzyła na wszystko z szeroko rozszerzonymi źrenicami, przypominając dziewczynkę, która pierwszy raz widziała wróżkę - słyszała o nich, wiedziała, że istnieją, ale samodzielne zderzenie z baśnią napawało ją oderwanym od wszystkiego - radosnym ciepłem. Mogła pamiętać wydarzenia i koszmar, który wciąż plamił jej sny krwawą rysą. Mogła tkać smutek, sunący z tak wielu stron, prowadząc ciemną aleją, której nie rozpoznawała. Ten sam jednak los ( z pomocą ojcowskiej siły) nauczył ją unoszenia do góry skrawków światła, nie pozwalając opaść na dno.
Melodia wygrywana gdzieś w odległym krańcu sali, wybijała kolejne dźwięki, kusząc cicho, by dać się ponieść jej eterycznej treści. Nie obserwowała tych kilku par, które poruszały się już w rytm muzycznej fali. Wzrok Inary - został schwytany w objęcia jednej sylwetki, w żaden sposób nie potrafiąc wyzwolić się z niewidzialnych więzów. Nie chciała nawet, chociaż próbowała tak często patrzeć przed siebie, szukając wystarczająco zajmującego obiektu. Nie mogła zbyt długo oszukiwać swego ciała, które reagowało dużo szybciej, niż mogłaby chcieć po sobie poznać. Tym bardziej, gdy zatrzymali się się pośród oddalonych głosów.
Drgnienie kolejnego uśmiechu na cichy dźwięk słów łowcy, dreszcz, gdy męskie pace zatrzymały się na jej plecach i ciepło dłoni, w której Percy zamknął jej własną - to wszystko odrywało ją jeszcze mocniej od otaczającego ich...wszystkiego. Kolejne kroki stawiała lekko, pewnie prowadzona ręka Łowcy, nie gubiąc rytmu - mimo - ciągłego, wewnętrznego drżenia.
- Miła odmiana, rzeczywiście - podniosła twarz wyżej, skupiając się na obliczu mężczyzny - Nie każdemu przecież mogłoby się podobać obrzucanie porysowaną serwetką - odległe wspomnienie zawitało na skraju myśli, wyrzucając na brzeg języka kolejne słowa. I nigdy do tej pory nie przyznała się, że rysunek, który wtedy nakreśliła - wciąż miała pośród ukrytych pamiątek przeszłości - Nikt też nie zostaje z umazaną atramentem koszulą - dodała jeszcze, odpychając płomień rysujący jej lica, a kąciki czerwieniejących warg unosząc w rozbawionym, może naznaczonym niesfornością - uśmiechu.
Jednak dzisiejszy wieczór różnił się od pozostałych, wypełnionych górnolotną etykietą i sztucznymi manierami. Zupełnie, jakby pozwolono jej zaczerpnąć powietrza, do tej pory znajdując się gdzieś pod powierzchnią i niewidzialnym, wodnym lustrem, odcinającym ją od rzeczywistości. I mogła z zaskoczeniem, cicho rysującym jej wargi w uśmiech - widziec coś więcej niż malowany do tej pory obraz przytłoczenia.
Patrzyła na wszystko z szeroko rozszerzonymi źrenicami, przypominając dziewczynkę, która pierwszy raz widziała wróżkę - słyszała o nich, wiedziała, że istnieją, ale samodzielne zderzenie z baśnią napawało ją oderwanym od wszystkiego - radosnym ciepłem. Mogła pamiętać wydarzenia i koszmar, który wciąż plamił jej sny krwawą rysą. Mogła tkać smutek, sunący z tak wielu stron, prowadząc ciemną aleją, której nie rozpoznawała. Ten sam jednak los ( z pomocą ojcowskiej siły) nauczył ją unoszenia do góry skrawków światła, nie pozwalając opaść na dno.
Melodia wygrywana gdzieś w odległym krańcu sali, wybijała kolejne dźwięki, kusząc cicho, by dać się ponieść jej eterycznej treści. Nie obserwowała tych kilku par, które poruszały się już w rytm muzycznej fali. Wzrok Inary - został schwytany w objęcia jednej sylwetki, w żaden sposób nie potrafiąc wyzwolić się z niewidzialnych więzów. Nie chciała nawet, chociaż próbowała tak często patrzeć przed siebie, szukając wystarczająco zajmującego obiektu. Nie mogła zbyt długo oszukiwać swego ciała, które reagowało dużo szybciej, niż mogłaby chcieć po sobie poznać. Tym bardziej, gdy zatrzymali się się pośród oddalonych głosów.
Drgnienie kolejnego uśmiechu na cichy dźwięk słów łowcy, dreszcz, gdy męskie pace zatrzymały się na jej plecach i ciepło dłoni, w której Percy zamknął jej własną - to wszystko odrywało ją jeszcze mocniej od otaczającego ich...wszystkiego. Kolejne kroki stawiała lekko, pewnie prowadzona ręka Łowcy, nie gubiąc rytmu - mimo - ciągłego, wewnętrznego drżenia.
- Miła odmiana, rzeczywiście - podniosła twarz wyżej, skupiając się na obliczu mężczyzny - Nie każdemu przecież mogłoby się podobać obrzucanie porysowaną serwetką - odległe wspomnienie zawitało na skraju myśli, wyrzucając na brzeg języka kolejne słowa. I nigdy do tej pory nie przyznała się, że rysunek, który wtedy nakreśliła - wciąż miała pośród ukrytych pamiątek przeszłości - Nikt też nie zostaje z umazaną atramentem koszulą - dodała jeszcze, odpychając płomień rysujący jej lica, a kąciki czerwieniejących warg unosząc w rozbawionym, może naznaczonym niesfornością - uśmiechu.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nie wierzył w przeznaczenie. Nigdy, nawet przez chwilę; w jego wypełnionej ciągłą pogonią za mityczną wolnością rzeczywistości nie było miejsca na dodatkową, wyższą siłę, dyktującą z góry ustalone warunki. Nie akceptował mglistych przepowiedni ani tego, że wszystko jest częścią jakiegoś większego planu; jego życie i tak już znajdowało się w długim cieniu rodzinnych powinności i szlacheckich obowiązków, i nie było mowy, żeby dobrowolnie zgodził się na oddanie tej resztki osobistej niezależności, która mu pozostała. Jego decyzje należały tylko do niego, nawet jeśli oznaczało to przyjęcie na siebie pełnej odpowiedzialności za ciążące nieprzyjemnie błędy przeszłości.
A jednak, dzisiaj (tknięty jakimś rozpylonym w powietrzu sentymentalizmem?) nie mógł nie zauważyć, z jak bardzo delikatnych nici utkana była jego teraźniejszość. Trzymał w objęciach Inarę, prowadząc ją lekko do delikatnych nut wygrywanego utworu i zastanawiając się, jak wiele musiało się wydarzyć, żeby oboje znaleźli się właśnie w tym miejscu. Bo przecież gdyby posłuchał głosu rozsądku i nie pojawił się w sierpniu na festiwalu lata, gdyby nie znalazł w trawie zagubionego wisiorka, gdyby Cassiopeia nie postanowiła zacząć nowego życia z dala od Londynu i tym samym nie zerwała zaręczyn, gdyby Julius nie zniknął nagle, grożąc Nottom utratą dobrej reputacji – gdyby choć jedna z tych rzeczy odbyła się inaczej – ktoś inny trzymałby w dłoni chłodne palce Inary, a na niego patrzyłaby inna para oczu.
Nie wiedzieć czemu, ta myśl sprawiła, że wykorzystał subtelną zmianę w płynącym przez salę rytmie i przyciągnął narzeczoną odrobinę bliżej.
Zmarszczył brwi, nie od razu dopasowując odpowiedź do odległego wspomnienia; zawsze miał problem z umiejscowieniem jej pośród arystokratycznych przyjęć, bo chociaż widywali się na nich nie raz i nie dwa, to pośród dalekich, zagranicznych rozdroży poznał ją tak naprawdę. Teraz jednak przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, przelotne, niby nie nieznaczące, chociaż coś sprawiło przecież, że zwrócił na nią uwagę, wyławiając jej sylwetkę z tłumu uśmiechających się identycznie szlachcianek. Wtedy nie rozumiał jeszcze, że to nie odrzucona serwetka utkwiła mu w głowie – był zbyt młody, lekkomyślny i skupiony na sobie, żeby dostrzec więcej. – To zależy, kto nią rzuca – odpowiedział, gdy rysy jego twarzy wygładziły się w zrozumieniu, by w następnej chwili rozciągnąć się w półuśmiechu – trochę rozbawionym, trochę wciąż zamyślonym. – Wieczór dopiero się zaczyna – skomentował jej ostatnie słowa, z pewnym zadowoleniem studiując wzrokiem gładkie policzki, na których stopniowo pojawiały się cieplejsze barwy, harmonijnie kontrastujące z chłodno-błękitnym otoczeniem. Żałował czasami, że nie wiedział, o czym myślała, gdy tak odwracała spojrzenie, rumieniąc się nagle; jakie wizje rysowały jej się w umyśle, gdy na niego patrzyła? Czy tak jak on zaczynała myśleć o czekającej ich przyszłości raczej ciepło, czy może wciąż niechętnie witała perspektywę małżeństwa? – Opowiedz mi coś – poprosił, nie chcąc pytać wprost o to, co chodziło jej po głowie, ale mając nadzieję, że spomiędzy wierszy będzie w stanie wyłowić odrobinę więcej.
A jednak, dzisiaj (tknięty jakimś rozpylonym w powietrzu sentymentalizmem?) nie mógł nie zauważyć, z jak bardzo delikatnych nici utkana była jego teraźniejszość. Trzymał w objęciach Inarę, prowadząc ją lekko do delikatnych nut wygrywanego utworu i zastanawiając się, jak wiele musiało się wydarzyć, żeby oboje znaleźli się właśnie w tym miejscu. Bo przecież gdyby posłuchał głosu rozsądku i nie pojawił się w sierpniu na festiwalu lata, gdyby nie znalazł w trawie zagubionego wisiorka, gdyby Cassiopeia nie postanowiła zacząć nowego życia z dala od Londynu i tym samym nie zerwała zaręczyn, gdyby Julius nie zniknął nagle, grożąc Nottom utratą dobrej reputacji – gdyby choć jedna z tych rzeczy odbyła się inaczej – ktoś inny trzymałby w dłoni chłodne palce Inary, a na niego patrzyłaby inna para oczu.
Nie wiedzieć czemu, ta myśl sprawiła, że wykorzystał subtelną zmianę w płynącym przez salę rytmie i przyciągnął narzeczoną odrobinę bliżej.
Zmarszczył brwi, nie od razu dopasowując odpowiedź do odległego wspomnienia; zawsze miał problem z umiejscowieniem jej pośród arystokratycznych przyjęć, bo chociaż widywali się na nich nie raz i nie dwa, to pośród dalekich, zagranicznych rozdroży poznał ją tak naprawdę. Teraz jednak przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, przelotne, niby nie nieznaczące, chociaż coś sprawiło przecież, że zwrócił na nią uwagę, wyławiając jej sylwetkę z tłumu uśmiechających się identycznie szlachcianek. Wtedy nie rozumiał jeszcze, że to nie odrzucona serwetka utkwiła mu w głowie – był zbyt młody, lekkomyślny i skupiony na sobie, żeby dostrzec więcej. – To zależy, kto nią rzuca – odpowiedział, gdy rysy jego twarzy wygładziły się w zrozumieniu, by w następnej chwili rozciągnąć się w półuśmiechu – trochę rozbawionym, trochę wciąż zamyślonym. – Wieczór dopiero się zaczyna – skomentował jej ostatnie słowa, z pewnym zadowoleniem studiując wzrokiem gładkie policzki, na których stopniowo pojawiały się cieplejsze barwy, harmonijnie kontrastujące z chłodno-błękitnym otoczeniem. Żałował czasami, że nie wiedział, o czym myślała, gdy tak odwracała spojrzenie, rumieniąc się nagle; jakie wizje rysowały jej się w umyśle, gdy na niego patrzyła? Czy tak jak on zaczynała myśleć o czekającej ich przyszłości raczej ciepło, czy może wciąż niechętnie witała perspektywę małżeństwa? – Opowiedz mi coś – poprosił, nie chcąc pytać wprost o to, co chodziło jej po głowie, ale mając nadzieję, że spomiędzy wierszy będzie w stanie wyłowić odrobinę więcej.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Zetknięcie dłoni, ciepło sunące wzdłuż kręgosłupa za każdym razem, gdy męskie place przesuwały się wzdłuż talii. Spojrzenie i drgnienie kącików ust, niby zapowiedź skrywanych słów. Każdy, nawet drobny gest zdawał się przyciągać alchemiczkę bliżej. Nawet, jeśli właściciel zielonookiego wejrzenia, nie zdawał sobie sprawy z siły rażenia swej obecności.
Inara nigdy nie przypuszczała, że stan, który od pewnego czasu nią władał - kiedykolwiek nastąpi. Zawsze patrzyła z dystansem na kobiety o rozanielonym spojrzeniu, błędnym uśmiechu i gestach sugerujących nieprzewidywalność. Dziwiła się nagłemu milczeniu i rumieńcom ścielącym blade lica, na każde wspomnienie właściwego imienia. I gdyby potrafiła spojrzeć na siebie oczami dawnymi...czy potrafiłby w sobie rozpoznać daną siebie? Mówiła, że byłą silna, nieugięta, ignorując męskie zaloty. Była dumna z przyklejonej w szkole rangi harpii, która za nic miała toczące się wokół miłostki. Nie rozumiała, a może bardziej - bała się zrozumieć. Wierzyła, że jej własne serce zamarło na relacje, których wymagano od każdej szlachcianki. Nie przewidziała, że pomiędzy spotkania, ktoś niepostrzeżenie, ale uparcie wplatał kolejne drobiny barwnego obrazu, składającego się na niego. Czy mogłaby zaprzeczać, czy byłaby w stanie umknąć z objęcia, które ją przygarniało? Czy mogła stłumić westchnienie, gdy percivalowe dłonie - ledwie wyczuwalnie - przyciągnęły ją bliżej, przesuwając niewidzialną granicę, której istnienia musiała sobie przypominać?
Wspomnienia miały tendencję do mieszania faktów. I nawet jeśli barwna sieć obrazów przemykała przez umysł czarnowłosej, zdała sobie sprawę, że perspektywa wydarzeń mogła wyglądać inaczej, gdy patrzyły nań zielone źrenice Notta. W końcu Carrow wypatrzyła młodego szlachcica pośród całej śmietanki towarzyskiej z niewyjaśnianego (dla siebie) powodu. Już wtedy przyciągał wzrok kobiet nienaganną manierą i przystojnym obliczem, ale Inara dostrzegała coś więcej, nie potrafiąc nikomu (nawet sobie) wytłumaczyć, co to takiego było. Dziwnym zbiegiem okoliczności, każdy, kto przykuwał jej natchnieniową uwagę, ostatecznie stawał się kimś wyjątkowym, bliskim....kochanym. I chociaż mogła wciąż zaprzeczać (nadal zdarzało jej się to czynić), Percy bezpowrotnie zajął jej serce. Na własność. Jak się przed tym bronić?
- Czyżbyś nie przyzwyczaił się, by młode szlachcianki w ten sposób próbowały cię zaczepić? - drobny przytyk, a może odwrócenie uwagi od płonącego w górę ciała gorąca? - Nie jestem pewna, czy chcesz, żebym czymkolwiek w ciebie rzucała. To niebezpieczna sztuka - niebezpieczna, to była rozmowa, którego źródło nieodwołalnie rysowało ciemniejące ślady na licach. Za często jej się to zdarzało i ratować mogła się tylko żartem, zbijającym uważne wejrzenie Łowcy. A wzroku nie mogła odwrócić - Wiesz, że nadal mam tę serwetkę? - zmarszczyła brwi. czemu właściwie to powiedziała? Tym bardziej, że zabrzmiało przynajmniej...głupio - to znaczy...kiedyś rysowałam na bardzo specyficznych materiałach, jeśli nie było pod ręką płótna... - urwała w połowie zdania - chyba nie o takie opowiadanie ci chodziło - odchyliła głowę, kierując wzrok gdzieś ponad ramię mężczyzny. Przygryzła wargę, jednocześnie (na szczęście) nie gubiąc taktu, w drgnieniu zakłopotania malującym jej oblicze.
Inara nigdy nie przypuszczała, że stan, który od pewnego czasu nią władał - kiedykolwiek nastąpi. Zawsze patrzyła z dystansem na kobiety o rozanielonym spojrzeniu, błędnym uśmiechu i gestach sugerujących nieprzewidywalność. Dziwiła się nagłemu milczeniu i rumieńcom ścielącym blade lica, na każde wspomnienie właściwego imienia. I gdyby potrafiła spojrzeć na siebie oczami dawnymi...czy potrafiłby w sobie rozpoznać daną siebie? Mówiła, że byłą silna, nieugięta, ignorując męskie zaloty. Była dumna z przyklejonej w szkole rangi harpii, która za nic miała toczące się wokół miłostki. Nie rozumiała, a może bardziej - bała się zrozumieć. Wierzyła, że jej własne serce zamarło na relacje, których wymagano od każdej szlachcianki. Nie przewidziała, że pomiędzy spotkania, ktoś niepostrzeżenie, ale uparcie wplatał kolejne drobiny barwnego obrazu, składającego się na niego. Czy mogłaby zaprzeczać, czy byłaby w stanie umknąć z objęcia, które ją przygarniało? Czy mogła stłumić westchnienie, gdy percivalowe dłonie - ledwie wyczuwalnie - przyciągnęły ją bliżej, przesuwając niewidzialną granicę, której istnienia musiała sobie przypominać?
Wspomnienia miały tendencję do mieszania faktów. I nawet jeśli barwna sieć obrazów przemykała przez umysł czarnowłosej, zdała sobie sprawę, że perspektywa wydarzeń mogła wyglądać inaczej, gdy patrzyły nań zielone źrenice Notta. W końcu Carrow wypatrzyła młodego szlachcica pośród całej śmietanki towarzyskiej z niewyjaśnianego (dla siebie) powodu. Już wtedy przyciągał wzrok kobiet nienaganną manierą i przystojnym obliczem, ale Inara dostrzegała coś więcej, nie potrafiąc nikomu (nawet sobie) wytłumaczyć, co to takiego było. Dziwnym zbiegiem okoliczności, każdy, kto przykuwał jej natchnieniową uwagę, ostatecznie stawał się kimś wyjątkowym, bliskim....kochanym. I chociaż mogła wciąż zaprzeczać (nadal zdarzało jej się to czynić), Percy bezpowrotnie zajął jej serce. Na własność. Jak się przed tym bronić?
- Czyżbyś nie przyzwyczaił się, by młode szlachcianki w ten sposób próbowały cię zaczepić? - drobny przytyk, a może odwrócenie uwagi od płonącego w górę ciała gorąca? - Nie jestem pewna, czy chcesz, żebym czymkolwiek w ciebie rzucała. To niebezpieczna sztuka - niebezpieczna, to była rozmowa, którego źródło nieodwołalnie rysowało ciemniejące ślady na licach. Za często jej się to zdarzało i ratować mogła się tylko żartem, zbijającym uważne wejrzenie Łowcy. A wzroku nie mogła odwrócić - Wiesz, że nadal mam tę serwetkę? - zmarszczyła brwi. czemu właściwie to powiedziała? Tym bardziej, że zabrzmiało przynajmniej...głupio - to znaczy...kiedyś rysowałam na bardzo specyficznych materiałach, jeśli nie było pod ręką płótna... - urwała w połowie zdania - chyba nie o takie opowiadanie ci chodziło - odchyliła głowę, kierując wzrok gdzieś ponad ramię mężczyzny. Przygryzła wargę, jednocześnie (na szczęście) nie gubiąc taktu, w drgnieniu zakłopotania malującym jej oblicze.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Miał ochotę śmiać się sam z siebie, gdy uświadamiał sobie – powoli, niespiesznie, w rytm stawianych do spokojnej melodii kroków – że oto dosięgało go wszystko, przed czym przez całe życie uparcie uciekał, robiąc na przekór ojcu, kpiąc sobie ze szlacheckich oczekiwań i zaszywając się w dzikości odległych krajów tak długo, na ile pozwalała mu jego własna odwaga. Oficjalne przyjęcia, arystokratyczne powinności, ślub (nie mógł powstrzymać się przed zerkaniem raz na jakiś czas na błyszczący na palcu Inary pierścionek) i szeroko pojęte zakładanie rodziny, od zawsze w jego pojmowaniu przedstawiało się w formie czyhającego na horyzoncie cienia, gotowego odebrać mu ukochaną wolność. Czy był ślepy wtedy czy teraz? Czy niepozorny, niebieski wisiorek, który przypadkowo podniósł z ziemi, otworzył mu oczy, czy wprost przeciwnie – zamknął je na oczywistości?
Nie miał pojęcia; wiedział jedynie, że właśnie całkowicie dobrowolnie wychodził naprzeciw tym samym okropnościom, którym do tej pory skutecznie umykał, i że owe okropności wcale nie smakowały popiołem ani niekończącymi się ograniczeniami. Wprost przeciwnie, dawno już nie czuł się tak bardzo wolny, odkrywając kiełkujące uczucie (chyba nie było już sensu zaprzeczać jego istnieniu) nie z przestrachem i wyrzutami sumienia, a z łagodną ciekawością i czymś, co nie istniało w jego życiu od bardzo dawna – nadzieją. Nie wiedział jeszcze co prawda, jak powinien poruszać się po tym nowym terenie, ani w którą stronę skierować kroki – w przeciwieństwie do umiejętności tanecznych, tej subtelnej sztuki nie wyniósł z rodzinnego domu – ale miał nieskończenie wiele czasu, żeby się nauczyć.
Melodia się skończyła i została zastąpiona inną, ale ledwie to zauważył, odruchowo zmieniając lekko tempo i nawet nie dopuszczając do siebie myśli o zejściu z parkietu. – Jeśli dobrze pamiętam, tylko jedna do tej pory próbowała – odpowiedział, wciąż nie zdejmując spojrzenia z pary ciemnych oczu. Przechylił nieznacznie głowę na bok, jakby się nad czymś zastanawiał. – Czy to groźba, lady Carrow? – zapytał, czując się jednocześnie dziwnie i dobrze z tą nową dynamiką, od jakiegoś czasu towarzyszącą ich relacji. Może poruszali się odrobinę za szybko, może dojście od przyjaźni do zaręczyn i wspólnego życia w normalnych okolicznościach zajęłoby im zdecydowanie więcej czasu, ale przynajmniej kierunek, jaki obrali, był właściwy – co do tego Percival nie miał żadnych wątpliwości, choć nie wiedział też, skąd właściwie brała się ta pewność.
Która nie zmieniała jednak faktu, że Inara wciąż była dla niego tajemnicą; kolejny obrót i znów mówiła coś, czego nie potrafił zinterpretować, ani z czego nie umiał wyłonić głębszego znaczenia, choć przeczuwał, że istniało. Miał ochotę zapytać, dlaczego właściwie zatrzymała serwetkę, ale nie był przekonany, czy chciałby usłyszeć odpowiedź pośród wirującego tłumu szlachciców i szlachcianek. Zachował więc wspomnienie w pamięci, planując powrócić do niego później. – Możesz opowiedzieć mi, co tylko chcesz – zapewnił cicho, pochylając nieco głowę w próbie odnalezienia jej spojrzenia, które uciekło gdzieś na bok, odwrócone w… zakłopotaniu?
Miał zamiar dodać coś jeszcze. Powiedzieć jej, że zwyczajnie lubił dźwięk jej głosu, bo jako jedna z niewielu rzeczy w abstrakcyjnym świecie gier i wielowarstwowych masek, wydawał się prawdziwy; zapewnić, że nie było takiego tematu, którym mogłaby go znudzić. Oba stwierdzenia znaczyły jednak dla niego więcej, niż mógłby przypuszczać i zdecydowanie więcej, niż był gotów otwarcie przyznać, więc koniec końców milczał, po prostu ciesząc się chwilą i nie zastanawiając się, co jeszcze przyniesie im dzisiejszy wieczór.
| Percy i Inarka zt, i przepraszamy za nadużycie gościnności! /).(\
Nie miał pojęcia; wiedział jedynie, że właśnie całkowicie dobrowolnie wychodził naprzeciw tym samym okropnościom, którym do tej pory skutecznie umykał, i że owe okropności wcale nie smakowały popiołem ani niekończącymi się ograniczeniami. Wprost przeciwnie, dawno już nie czuł się tak bardzo wolny, odkrywając kiełkujące uczucie (chyba nie było już sensu zaprzeczać jego istnieniu) nie z przestrachem i wyrzutami sumienia, a z łagodną ciekawością i czymś, co nie istniało w jego życiu od bardzo dawna – nadzieją. Nie wiedział jeszcze co prawda, jak powinien poruszać się po tym nowym terenie, ani w którą stronę skierować kroki – w przeciwieństwie do umiejętności tanecznych, tej subtelnej sztuki nie wyniósł z rodzinnego domu – ale miał nieskończenie wiele czasu, żeby się nauczyć.
Melodia się skończyła i została zastąpiona inną, ale ledwie to zauważył, odruchowo zmieniając lekko tempo i nawet nie dopuszczając do siebie myśli o zejściu z parkietu. – Jeśli dobrze pamiętam, tylko jedna do tej pory próbowała – odpowiedział, wciąż nie zdejmując spojrzenia z pary ciemnych oczu. Przechylił nieznacznie głowę na bok, jakby się nad czymś zastanawiał. – Czy to groźba, lady Carrow? – zapytał, czując się jednocześnie dziwnie i dobrze z tą nową dynamiką, od jakiegoś czasu towarzyszącą ich relacji. Może poruszali się odrobinę za szybko, może dojście od przyjaźni do zaręczyn i wspólnego życia w normalnych okolicznościach zajęłoby im zdecydowanie więcej czasu, ale przynajmniej kierunek, jaki obrali, był właściwy – co do tego Percival nie miał żadnych wątpliwości, choć nie wiedział też, skąd właściwie brała się ta pewność.
Która nie zmieniała jednak faktu, że Inara wciąż była dla niego tajemnicą; kolejny obrót i znów mówiła coś, czego nie potrafił zinterpretować, ani z czego nie umiał wyłonić głębszego znaczenia, choć przeczuwał, że istniało. Miał ochotę zapytać, dlaczego właściwie zatrzymała serwetkę, ale nie był przekonany, czy chciałby usłyszeć odpowiedź pośród wirującego tłumu szlachciców i szlachcianek. Zachował więc wspomnienie w pamięci, planując powrócić do niego później. – Możesz opowiedzieć mi, co tylko chcesz – zapewnił cicho, pochylając nieco głowę w próbie odnalezienia jej spojrzenia, które uciekło gdzieś na bok, odwrócone w… zakłopotaniu?
Miał zamiar dodać coś jeszcze. Powiedzieć jej, że zwyczajnie lubił dźwięk jej głosu, bo jako jedna z niewielu rzeczy w abstrakcyjnym świecie gier i wielowarstwowych masek, wydawał się prawdziwy; zapewnić, że nie było takiego tematu, którym mogłaby go znudzić. Oba stwierdzenia znaczyły jednak dla niego więcej, niż mógłby przypuszczać i zdecydowanie więcej, niż był gotów otwarcie przyznać, więc koniec końców milczał, po prostu ciesząc się chwilą i nie zastanawiając się, co jeszcze przyniesie im dzisiejszy wieczór.
| Percy i Inarka zt, i przepraszamy za nadużycie gościnności! /).(\
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Sala balowa [ŚLUB]
Szybka odpowiedź